Pogoda nie wydaje się najfortunniejszym początkiem wprowadzenia do relacji, jednak pewnie każdy kto chociaż raz zdecydował spędzić majówkę ...

3-MAJÓWKA | WROCŁAW | RELACJA

Pogoda nie wydaje się najfortunniejszym początkiem wprowadzenia do relacji, jednak pewnie każdy kto chociaż raz zdecydował spędzić majówkę na festiwalu przyzna, że klimat tych dni tworzy przede wszystkim słońce, zimne piwo i zapach skwierczących dań przygotowywanych w foodtruckach. To wszystko staje się otoczką dzięki której koncerty przeżywa się w przyjemniej atmosferze nadchodzącego lata. Tego roku jednak pogoda nas nie rozpieszczała a niebo nad Wrocławiem zwiastowało, że w każdej chwili spaść może deszcz. Dlatego też tegoroczna 3-majówka, bardziej niż piknikowego formatu, nabrała przede wszystkim wymiaru koncertowego.


Wybór koncertów opisanych tutaj będzie mocno osobisty gdyż nie na wszystkich jednocześnie być mogłam i chciałam. Majówka już od kilku lat hałasuje nie na Wyspie Słodowej ale przy, i w Hali Stulecia, dzięki temu artystów słuchać można na więcej niż jednej scenie. Do dyspozycji oddane zostały trzy: duża cena na Pergoli, mniejsza w Hali Stulecia oraz najbardziej kameralna i najrzadziej używana scena Chilloutu. Może to kwestia dorastania, ale znacznie chętniej wybierałam w tym roku mniej wykrzyczaną scenę Hali Stulecia, ponad pogo Pergoli, bo i muzycy którzy grali na mniejszej scenie byli w tym roku szczególnie interesujący. 

2 maja lekko spóźniona wpadam na wyczekiwaną Julię Pietruchę, więc i na scenę spoglądałam z oddali. Bałam się, że oczekiwania względem artystki zepsują mi trochę wizję koncertu, zostałam jednak absolutnie zaczarowana postacią która skromnością i urokiem podbiła serca publiczności. Niczym porcelanowa lalka w kwiatowej sukience śpiewała utwory z płyty Parsley, niektóre z radością która wyburzać mogła ściany, inne z intymną melancholią. Kiedy zamykało się na chwilę oczy przysięgam, że ten wokal pomylić można było z Lenką czy Agnes Obel. Poza swoimi utworami Julia Pietrucha wykonała także cover piosenki Home.  Niesamowita moc kryje się w tej filigranowej blondynce, której koncert jednak nie pasował zupełnie do ciemnego, monumentalnego budynku Hali Stulecia. Parley kojarzy mi się właśnie ze środkiem lata, zatem tylko wyobrażać mogę sobie jak musi brzmieć w nieco bardziej słoneczny dzień na Pergol. Bo jeżeli muzyka może być podróżą, to Julia Pietrucha przenosi na szumiące plaże Oceanii. Kończy swój występ, a ja już nie mogę doczekać się powtórki na Openerze.



Następny w moim line-upie jest Czesław Śpiewa, który miał wystąpić chwilę później, również w Hali. Pomiędzy udało mi się zahaczyć o końcówkę koncertu Strachów na lachy. Grający tradycyjnie na Pergoli porywali tłumy kotłujące się w pogo. Chociaż do Strachów posiadam niesłabnący sentyment, jest to jeden z zespołów z których się wyrasta. Wyrosłam już i ja, zatem ciężko mi stwierdzić czy to charyzma Grabaża zbladła od czasów mojego pierwszego razu ze Strachami, czy to ja wyszalałam się już przy nich wystarczająco. Niemniej Raissa która od zawsze była moją faworytką w ich repertuarze była miłym zaskoczeniem na koniec koncertu. Pożegnalnie wykonali też premierowy materiał- piosenkę Twoje motylki lżejsze niż puch

Wracam Hali i oczekuję na najbardziej uroczą i pełną sprzeczności postać polskiej sceny, Czesława Mozila. Kto ze zgromadzonych miał przyjemność brać udział we wcześniejszych koncertach muzyka wiedział, czego oczekiwać. Mozil z aktorskimi aspiracjami równoważy muzykę z ilością wygłaszanych do publiczności kwestii. Nie inaczej było w tym przypadku. Muzycy rozpoczęli koncert od magicznego Trzeba mieć specjalną skrzynię. Dalej już repertuar zdominowany został przez Księgę Emigranta oraz Czesław Śpiewa & Arte de Suanatori. Szatkując utwory Czesław częstował publiczność swoimi opiniami i trafnymi, błyskotliwymi spostrzeżeniami przede wszystkim na temat ludzi. Z rozbrajającą płynnością przechodził od uroku bałwanka Olafa po gniew księgi emigranta, więc i publiczność balansowała pomiędzy śmiechem z wyprowadzanych przez niego uwag, a wzruszeniem, kiedy przemycał piosenki z Popu. Te ostatnie, wraz z Maszynką do świerkania, zawsze cenię najbardziej na jego koncertach ze względu na osobliwy i przytulny klimat jaki tworzą. Całość jednak skrojona została rockowo i potężnie. Potęgując muzyczne napięcie mogę stwierdzić bez wahania, że koncert Czesław śpiewa był miażdżący.



Nie po drodze było mi zawsze z muzyką Happysadu więc końcówkę ich koncertu zaliczyć mogę do udanych, bardziej odczytując reakcję publiczności niż własne upodobania. Gwiazdą wieczoru w moim line-upie stał się zespół który na scenę Pergoli wkroczył po Happysadzie. W tym samym czasie w Hali grał Hunter i Jelonek, tymczasem na dużą scenę o 20 wpadło Rebel Babel Ensemble. 30 ludzi z nieposkromioną energią na scenie było prawdziwym szaleństwem. Orkiestra ze Słupcy, L.U.C i goście niemal roznieśli, w trochę ponad godzinę, dużą scenę. W odwiedziny wpadli na scenę Marcelina, Czesław Mozil i Joka. Wszyscy gościli już w różnych projektach wrocławskiego rapera więc przyjemnością było zobaczyć ich na jednej scenie. Poza repertuarem z płyty Dialog I orkiestra zagrała i zaśpiewała Czarną Wołgę Marceliny, Mam trzy latka Czesława i tradycyjnie już, jak przystało na ich koncerty, pożegnała się dwoma utworami L.U.C. Był to mój trzeci, najbardziej spektakularny i zdecydowanie najlepszy koncert Rebel Babel, chociaż przy takich spotkaniach człowiek zwyczajnie wie, że będzie dobrze.


Tym koncertem zakończyłam swój dzień, niezwykle zresztą udany, na wrocławskiej majówce. Na dużej scenie Lady Pank zabrało jeszcze publiczność w sentymentalną podróż, jako ostatni tego dnia zespół na Pergoli. Natomiast granie w Hali Stulecia trwało jeszcze w najlepsze przy akompaniamencie kolejno Renaty Przemyk, 5'Nizza, Natalii Przybysz i Łąki Łana.

Ostatni dzień festiwalu pełen był niemniej interesujących artystów. Szaleństwa na Pergoli rozpoczął występ Luxtorpedy, następnie na scenę wkroczyła Coma. W tym samym czasie w Hali Stulecie koncert rozpoczynał Piotr Zioła. Zaraz po nim na scenę w wielkim stylu wskoczyć mieli muzycy od których występu rozpoczęłam ten dzień- żonglujący słowami Łona i Webber.



Tłumy zebrały się aby poskakać przy tym pełnym polotu rapie. Przy akompaniamencie muzyków z The Pimps liryczne szaleństwo podbijało serca zgromadzonych. Trzeba przyznać, że panowie zaserwowali wzorowe show, porywając zarówno tych którym dobrze znane były ich sentencje jak i festiwalowiczów przybyłych na występ z czystej ciekawości. Ostatnie takty i rymy ucichły, by zrobić na scenie miejsce dla damy polskiej piosenki- Katarzyny Nosowskiej.



Mocny i transowy- te słowa najtrafniej opisują występ liderki zespołu Hey. Rozczulająca postać, która nieodzownie kojarzy mi się z matczyną dobrocią. Skromna i pełna luzu, dowcipna- po prostu urocza. Chociaż muzyka bardziej niż subtelna była gotycka i romantyczna, głos Nosowskiej potrafi rozdzierać wnętrze na pół. Do pobujania z przymrużonymi oczami- idealna.



3-Majówka jest festiwalem pełnym muzycznym kontrastów, a następny występ w Hali Stulecia miał to tylko potwierdzić. The Toy Dolls, relikt przeszłości angielskiej sceny punkowej z lekkim poślizgiem zmienili na scenie Katarzynę Nosowską. Z rozczuleniem obejrzałam początek ich występu, bo czystą radość budzili ci podstarzali panowie w ufarbowanych na czerwono włosach. Naturalność z jaką szaleli zaskarbiła im sympatię widzów, którzy odpływali jednak powoli by zająć miejsca w oczekiwaniu na gwiazdę dużej sceny- Brodkę. Na tle psychodelicznego oka dużej sceny artystka wystąpiła z repertuarem z najnowszego krążka, nie zapominając jednak o starszych numerach. Doskonale prezentowała się w ciemności przecinanej jedynie hipnotycznymi światłami, bo i jej muzyka perfekcyjnie rezonowała z atmosferą Pergoli. Obawiałam się, że stała się zbyt alternatywna by grać starsze piosenki, jednak zaserwowała perfekcyjną dawkę najnowszych utworów z Clashes, przeplatanych utworami z Grandy i starszymi dokonaniami jak Varsovie czy Dancing Shoes.  Skocznie, tanecznie z dziewczęcym przytupem a jednocześnie na tyle oryginalnie, że ten koncert wspominać będę zdecydowanie miło.



Z końcówki Brodki czmycham z lekkimi wyrzutami sumienia by zdążyć na początek wybrzmiewających już w Hali Stulecia Fisz Emade Tworzywo. Diametralna zmiana klimatu, jednak niemniej klimatyczna, którą zakończyłam też tegoroczny festiwal. Na line-upe tego wieczoru zagościł jeszcze Krzysztof Zalewski i O.S.T.R, na których jednak nie udało mi się zjawić.

Podsumowując- dobór tegorocznych wykonawców był doborowy. Znalazło się mnóstwo powodów by wyszaleć się w pogo dużej sceny, jednocześnie zaspokajając fanów nieco innych brzmień w Hali Stulecia. Różnorodne gatunki, ciekawe formy i mnóstwo muzycznych doświadczeń to niekłamany atut 3-Majówki. Ze strony organizacyjnej nie miałam żadnych zastrzeżeń. Koncerty odbywały się w większości na czas, ze wszystkich na których udało mi się być jedynie w przypadku The Doy Dolls nastąpiło około 20 minutowe opóźnienie. To, czego  jestem pewna to fakt, że każdy występ był równie zapamiętały i bez wahania przyznam- na tegorocznej majówce nie miałam do czynienia z ani jednym koncertem który określić mogłabym mianem przeciętnego.

0 komentarze :