W sobotę 18 lutego w klubie Kwadrat w Krakowie zagrali Leprous, Between The Buried And Me i Devin Townsend Project. Chciałbym się z wami po...

KONCERT DEVIN TOWNSEND PROJECT I BETWEEN THE BURIED AND ME (SUPPORT - LEPROUS) | KLUB KWADRAT KRAKÓW 18.02.2017

W sobotę 18 lutego w klubie Kwadrat w Krakowie zagrali Leprous, Between The Buried And Me i Devin Townsend Project. Chciałbym się z wami podzielić krótką relacją z tego wydarzenia. No i nie zapomnijcie posłuchać krótkiej playlisty, którą zamieściłem na dole. Najlepiej posłuchać w trakcie czytania.


Leprous – jako support mogli sobie pozwolić jedynie na krótki występ (zagrali jakieś pięć, czy sześć utworów). Każdy był wykonany tak precyzyjnie, jak tylko się dało – wykonali dobrą robotę. Słowo „robota” nie padło tu przypadkowo, bo występ wyglądał tak: weszli, zagrali, wyszli. Nawet gitary zmieniali w pośpiechu.

Nie chcę przez to powiedzieć, że koncert był nieudany. Umiejętności panów z Leprous są nie do zakwestionowania. Mam na myśli przede wszystkim bębniarza Baarda Kolstada, który za zestawem perkusyjnym po prostu króluje. Może to tylko taki image – twarze gitarzystów wyglądały jak sztywne maski. Pod pod względem okazywania emocji od reszty zespołu mocno odstaje wokalista Einar Solberg którego zaangażowanie w śpiewane teksty wzrastało z sekundy na sekundę. Szkoda tylko, że jego relacja z widownią ograniczała się do spojrzenia na nią i podniesienia ręki. Troszkę szkoda, bo żywiołowa reakcja zgromadzonych pod sceną wielbicieli na intro The Price upewnia mnie w przekonaniu, że nawiązanie więzi z zespołem nie byłoby trudne. Jeśli interesuje was bezbłędnie wykonana muzyka na żywo, to udanie się na koncert formacji Leprous jest na pewno dobrym wyborem.


Between The Buried And Me zaczęli grać o kilka minut wcześniej, niż się spodziewałem, przez co intro świetnego Fossil Genera – a Feed From Cloud Mountain wysłuchałem z kolejki do baru. Kiedy już dotarłem, trafiłem na koncert zagrany wzorowo pod względem podobieństwa do wersji z albumów. Tommy Giles Rogers ryczał jak potwór, Blake Richardson był idealnie zsynchronizowany z resztą zespołu i oświetleniem, żadna nutka nie została pominięta. 

Największym problemem było nagłośnienie. Miałem trudności z usłyszeniem czystych partii wokalu Rogersa – niby norma na takich koncertach, ale chwilę później głos Devina Townsenda docierał do mnie głośno i wyraźnie. Bolał również niedostateczny wolumen gitary Paula Waggonera, którego genialne pasaże ginęły gdzieś podczas najostrzejszych części utworów grupy. Betweeni wykonali swoją setlistę bezbłędnie, lecz na tle pozostałych dwóch zespołów, najgorzej wyszło im nawiązanie relacji z publiką. Prawdopodobnie wynikło to z tego, że dla słuchacza nieobeznanego z ich studyjnymi dokonaniami, ich muzyka jest zbyt skomplikowana i pełna zaskakujących kontrastów, żeby po prostu się do niej bujać. Ci, natomiast, dla których twórczość Betweenów nie jest obca, wiedzieli że do niczego nie można się do niczego przyzwyczajać, bo za chwilę klimat utworu może się całkowicie zmienić.

Gwoździem programu był występ Devin Townsend Project. Twórczość tej formacji to muzyka formalnie i technicznie najprostsza ze wszystkich granych tego wieczoru. Nie jest to w żadej sposób ujma na honorze zespołu. Jest wprost przeciwnie. Przez to, że muzycy – przede wszystkim mózg całej operacji, Devin Townsend – mogli skupić się na tym, aby zapewnić widowni niesamowitej dawki rozrywki.


Devin od lat podczas nagrań i wywiadów był dowodem na to, że heavy metal, czy nawet extreme metal, z poczuciem humoru są połączeniem skutkującym wysokooktanową dawką ekergii. Koncerty z jego udziałem to tylko ukoronowanie tego twierdzenia. Townsend mógłby zawodowo zajmować się stand-upem. Nie przeszkadza mu być przy okazji jednym z najbardziej wpływowych kompozytorów prog-metalowych. I perfekcyjnym wykonawcą swoich kawałków (zwłaszcza wokale są szczerze niezawodne). Nie wspominam już w ogóle o zaangażowaniu publiczności w występ – dystans do siebie, swoich utworów, do metalowych stereotypów to tylko kilka przykładów tego, co można było doświadczyć podczas koncertu. Co prawda natura nie pozwoliła mu zatrzymać jego włosów zbyt długo (co również skomentował), ale obdarzyła go twarzą, która jest w stanie wyrazić miliony emocji. W tym samym czasie. Wielu artystów dziękuje swoim ekipom podczas koncertów, ale tylko Devin wyciąga swoich roadie z zaplecza żeby podczas swojego największego przeboju Kingdom razem z nimi bawić się muzyką na scenie. Koncert z udziałem Devina Townsenda to niemal śmiertelna dawka świetnego hałasu i powalającego humoru. Jeszcze nigdy nie byłem pewien, że pójdę na koncert tego samego artysty za każdym razem, kiedy tylko zajedzie do Polski. 

Poniżej playlista składająca się z kilku utworów wykonanych tego wieczoru:



TMLK

0 komentarze :